sobota, 17 grudnia 2016

Autostopem przez Turcję cz.3 - Kapadocja, kraina pięknych koni .

Bolu-Nevsehir-Uchisar-Goreme-Bolu : To ostatni nasz odcinek na ziemi Allaha,  jaki pokonaliśmy autostopem. Zdążyliśmy się pożreć już na samym starcie po wyjściu z akademika. Wyprawa wisiała na włosku, gonił nas czas i egzaminy, na których zaliczenie trzeba było zdążyć niedługo przed wyjazdem z Turcji, na zakończenie semestru . Zaliczenie to był jeden wielki pic na wodę i fotomontaż! Wykładowcy unikali nas jak ognia, bo bali się konfrontacji w języku angielskim.
Ich angielski może nie był taki zły, tyle co samo nastawienie. Trochę to dziwne było, bo traktowali nas jak native speakerów, a przecież to ludzie z Polszy , Litwy , Rosji tudzież amanci z Portugalii.  Zaprosili nas RAZ na lekcję języka obcego tj.angielskiego z innymi studentami, chyba 3 roku.
 No nie powiem, rozwaliliśmy ich angielski elementarz na części pierwsze, wykładowca coś tam bąknął po angielsku i więcej nas nie zaprosili już hy hy. No ale studenci z Turcji ogólnie dają radę, tylko muszą pokonać swoje demony m.in. nieśmiałość. Generalnie to przecieraliśmy szlaki, jako studenci zagraniczni na tym uniwerku, więc było troszku dziko na początku, ale nikt oszczepem ni klątwą w nas nie rzucał . Trafiło się kilku zajebistych nauczycieli, którzy świetnie śmigali po angielsku i dostali nas w prezencie pod opiekę . Poza tym , że dbali o nasze wrażenia, szczególnie kiedy zaproszono nas na oddział kardiologiczny, żeby sobie rzucić okiem nie tyle na rehabilitację co samą operację serca... czyli masakrę piłą "mechaniczną". Ludzie co się tam odpierdalało!? Sam dźwięk przecinanych kości mroził krew w żyłach, a smród  rozpoławianego mostka był okropny i całokształt tego przedsięwzięcia jakoś mało estetyczny. No ale wieczorkiem przyjarało się fajkę pokoju (Nargile) z Fathim , naszym opiekunem-fizjoterapeutą, pulmonologiem ( wiedział jak dobrze szurnąć w płucko;) lub powróżyło świetlaną przyszłość z fusów kawy i wszystko znów było piękne.
Generalnie egzaminy były przeprowadzone ustnie, a że fizjoterapia to leczenie  głównie ruchem  to zrobiliśmy małe przedstawienie z kinezyterapii. Tu bardzo przydała się łacina MEDYCZNA, bo jak wiecie to taki uniwersalny kod w tym zawodzie bez względu na  język i pochodzenie.
Ogólnie było cacy  i wyszliśmy z tego cało z twarzą i piąteczką w indeksie.

Wracamy na drogę. Ciężko było wydostać się z przedmieść Bolu albo czas nie taki albo miejsce do dupy, bo ruch był znikomy. Po prawie godzinie udało nam się wskoczyć do ciężarówki sympatycznego araba, który na Araba de facto nie wyglądał. Miał bardzo łagodne usposobienie, żonę i córkę oczekujące na jego powrót do domu po prawie 3 miesiącach spędzonych w trasie. Ten kierowca świetnie gadał po angielsku, także poznaliśmy jego historię i wymieniliśmy się poglądami na świat. Przez większość swojego życia był wojskowym i pracował w arabskich siłach powietrznych. Jednak kiedy przeszedł na wcześniejszą emeryturkę, bo oko mu siadło.ii wtedy  nie było już tak  odlotowo, więc zaczął dorabiać jako kierowca ciężarówki. Jak dojechaliśmy do postoju, płatnego parkingu dla ciężarówek to o dziwo otaczały nas ciężarówki również z polskimi rejestracjami, ale chłopaki mieli siestę, więc nie przeszkadzaliśmy. Nasz sympatyczny kierowca poczęstował nasz czajem, kiełbasą i ekmekiem( bułą, żeby kichę zapchać, bo jedzą je w Turcji na potęgę). Z pełnym brzuszkiem udał się na 3 godzinną drzemkę , a że  czas nas gonił i nie mogliśmy tyle czekać, więc pożegnaliśmy się czuło i ruszyliśmy w drogę.
Z parkingu wyjeżdżało się na bramki kontrolne, każde auto musiało wykupić bilet-przepustkę.
 My, jako , że bez auta przeszliśmy pod bramką, za którą stał radiowóz policyjny. To co się stało potem to nie śniło się  w najśmielszych snach autostopowicza.  Podeszłam do radiowozu, rozłożyłam skrawki już mapy Turcji na masce radiowozu i pokazałam paluchem gdzie chcemy dojechać. Mundurowi szeroko się uśmiechnęli , oko im błysneło, a z ust ani jedno angielskie słowo nie wyszło.
Na szczęście po 3 miesiącach nauki języka tureckiego i przerobieniu ok.3000 km autostopem była okazja żeby podszlifować zdolności językowe i udało się obejść bramki. Ale najlepsze jest zawsze na końcu!! Jako że policjanci zatrzymywali wybiórczo niektóre auta do kontroli, kazali nam stać i czekać grzecznie, a w tym czasie zatrzymali kierowcę wcale nietaniego kombiaka i wskazując na nas paluchami, kazali mu nas zabrać na pakę!! No nie powiem, że koleś wyglądał na  zadowolonego, ale widocznie nie miał wyboru. Atmosfera w aucie szybko się wyluzowała, a kiedy dostaliśmy od syna kierowcy  zimne soki pomarańczowe, które trzymał w swojej burżujskiej lodóweczce to widziałam już znów wszystko na różowo, a przy temperaturze 38 stopni to chyba topnieje każdy serca lód i włącza się ludzki odruch. Tak sobie dojechaliśmy do Ankary, połowa drogi za nami.

Wyskoczyliśmy na stacji benzynowej. Jako że kasa się kończyła, to po powrocie z Kapadocji trzeba było wykonać telefon do tatusia, żeby poratował córę, bo trzeba było jakoś wrócić domu, do Polszy, a grand z UE i oszczędności skończyły się  szybciej niż przewidywałam.W związku z tym, iż papa smerf  jest największym sceptykiem mojej tułaczki po świecie to chciał mnie jak najszybciej ściągnąć już do domu.Zażartowałam, że mnie sprzedadzą tu za stado baranów lub zacznę płacić w naturze i włączyła się czerwona lampka ;D Biorąc pod uwagę fakt,  że ostatnie oszczędności wolałam wydać na zakup tureckiej fajki dość dużych gabarytów niż na jedzenie, to generalnie życie w Turcji jest dość tanie.Życie to sztuka wyborów, często szalonych ale szaleństwo zawsze dodawało mi siły.

Tymczasem na stacji paliw po raz kolejny doświadczyliśmy niesamowitej życzliwości ze strony tubylców. Zostaliśmy zaproszeni przez zwykłego pracownika stacji do jego kanciapy , takie centrum dowodzenia za szybką , gdzie miał dobry widok i wszystko pod kontrolą. Poczęstował nas "czajem"
 ( to co , że leje się żar z nieba a w gaciach masz mały prywatny basen bo pot spływa ci po dupie -chai pije się zawsze i wszędzie bez względu na okoliczności;) Dostaliśmy też coś do na ząb i dostęp do jego łazienki. Fajnie się gawędziło z tym dobrodusznym człowiekiem , choć tak skromnym bez kilku zębów na przedzie. Pogadaliśmy troszkę w jego języku, urosłam kiedy pochwalił mnie , że tak ładnie brzęcze po turecku i spytał : " A kolega za głupi , że nie gada"? Padłam. Odpowiedziałam:"Leniwy". Koniec tematu, bo facet wybuchł śmiechem hmm do dziś się zastanawiam czy nie przekręciłam słowa..
Nasz nowy turecki przyjaciel wykonał kilka telefonów i kazał nam czekać na autobus, który zabierze nas do Nevsehiru. To był autokar wycieczkowy, jak się chwilę później o tym przekonaliśmy. Pierwsze co nam przyszło do głowy to zabrać dupsko w troki i spadać stąd. Myśleliśmy, że może człowiek nas źle zrozumiał i nie wiem jakie on miał wtyki , że ten autokar po nas tu zajechał ale przecież my praktycznie bez kasy byliśmy. Więc mówię do niego "para jok ,para jok!" ( "nie ma pieniędzy!!"). On tylko się uśmiechnął szczerbato i załadował nas do autokaru.
Stwierdziliśmy, że w najgorszym razie będziemy palić głupa i dojedziemy do tej Kapadocji
 NA PRZYPALE ALBO WCALE!! Autokar był pierwsza klasa, klima, wbudowane tv w każdy fotel, przekąski i pilot wycieczki w komplecie. Na pożegnanie nasz dobroduszny, sympatyczny turek bez kilku zębów na przedzie pomachał nam łapką i życzył nam bezpiecznej podróży słowami: "allah'a emanet ol",co oznacza "niech bóg ma was w opiece". Przez okno widziałam jak uścisnął rękę kierowcy, wciskając mu dyskretnie w łapkę kasę, zapłacił za naszą ponad 3 godzinną podróż wypasionym autokarem . Żałowałam bardzo, że to dojrzałam, bo ciężko było mi z tym na sercu , przeżyć nie mogłam , że osoba, która ma tak niewiele finansuje wycieczkę parze żądnych przygód studencików z Europy . Ktoś kto miał prawdopodobnie do wykarmienia rodzinę wydał pieniądze, aby nakarmić nasze głodne świata oczy. Jak widać nie trzeba być "katolikiem " aby być dobrym człowiekiem...
Autokar dowiózł nas bezpiecznie do centrum Nevsehiru, a stamtąd był już rzut beretem
 ( niekoniecznie moherowym ;) do Uchisar , które było naszym miejscem docelowym i gdzie mieliśmy obiecany nocleg u ziomka z couchsurfingu ( link https://www.couchsurfing.com/).
Upolowałam go dosłownie dzień przed przyjazdem,  no i  udało się. Ziomek prowadził swoją restaurację , sklep z ręcznymi wyrobami i pracownię garncarską . Napoił nas i  nakarmił uszy muzyką, dał popis gry na tureckiej gitarce ( tj. dżura). Padałam już na pyszczek i nie dotrzymywaliśmy mu tempa w piciu jego specyfików więc był trochę zawiedziony.
 Samo miejsce do kimania było całkiem spoko, warunki trochę jak u babci za PRLu, ale to wszystko nie ma znaczenia, równie dobrze można by było polecieć po hardcorze i przespać się w dziurawym tufowym grzybie bo było ich tam jak po deszczu ;) Nie było tam wanny ani prysznica, był tylko zlew z doczepioną rurką jakby od ogrodowego węża, który miał robić za prysznic . Za toaletę robiła standardowa już czarna dziura w podłodze.Woda była zimna, a przez dziurkę od klucza w drzwiach do łazienki podglądał mnie jakiś młody turecki fircyk. Pokój mieliśmy tylko dla siebie, warunki były ogólnie spoko, a wyro wygodne.
Z rana ruszyliśmy na podbój Kapadocji w stronę Goreme. Tak gorąco nie było mi jeszcze nigdy i w takich chwilach żałujesz , że nie jesteś wielbłądem.
Jak sama nazwa mówi Kapadocja do Kraina Pięknych Koni w starodawnym języku Persów, którzy zamieszkiwali te ziemie dawno temu i zajmowali się hodowlą koni na skalę masową.
Kapadocja położona jest w samym środku Turcji , na wyżynie Anatolijskiej, około 300km od Ankary i bardzo blisko Konyi ( miasta wirujących derwiszy lub po prostu : trans w spódnicy ;);).
 Niestety byliśmy zakuci w kajdany czasu i nie udało nam się zwiedzić tego wyjątkowego miasta.
Kiedy już tam dotarliśmy to zanurzyliśmy oczy w księżycowym krajobrazie , który wypełniały tufowe ( powulkaniczne) skalne grzyby i kominy, a wszystko wyplute z gór i rzeźbione "palcami natury". Dotarło do mnie, że jest to najbardziej zjawiskowe miejsce jakie dotychczas widziały moje oczy i , że jest ono dla mnie topograficznym sercem tego kraju.
A co ciekawe to właśnie tu w tym muzułmańskim kraju rodziło się chrześcijaństwo i tu znaleźliśmy jego korzenie. Skały te zamieszkiwali i nadal zamieszkują tubylcy, kiedyś robili sobie w nich dziuple pustelnicy- asceci, następnie drążono w nich kościoły i klasztory. Skały wulkaniczne są bardzo miękkie co ułatwiało sprawę drążenia i budowy.
W Goreme powstało otwarte naturalne muzeum tj.Göreme Açik Hava Müzesi. Jako narodowe i przyrodnicze dziedzictwo tych ziem jest wpisane na listę UNESCO. Tu powstawały pierwsze kościoły, widzieliśmy wszędzie motywy krzyży maltańskich, cudne kolorowe freski na ścianach przedstawiające sceny z życia Jezusa i starego testamentu. Gdziekolwiek nie weszliśmy słychać było wielkie "wow".
Pierwsze powstałe tam  kościoły datowane były na wiek VI a te z freskami na wiek XI.
Niestety nie można strzelać tam fotek, bo freski na tym cierpią a są w coraz gorszym stanie bo te skały mało trwałe są. Najlepiej zachowane malowidła były tam gdzie wpadało najmniej światła
tj. w ciemnym kościele, przedstawiały one wniebowstąpienie Jezusa. Intensywność kolorów uderzała w oczy no i nie powiem ktosik miał talenta, bo cudne to wszystko było i zawiesiłam się na dłuższą chwilę. Wejście do tego parku jest płatne, jak dobrze pamiętam ok 20 lirów - po starym kursie to było jakieś 40zł, nie udało nam się wejść ani na krzywy ryj ani z kartą muzealną ( wyjątkowo nie obejmuje ta karta tego muzeum) no ale są jeszcze zniżki dla studentów, więc tragedii nie było.
 Jeśli ktoś by chciał jeszcze zobaczyć podziemne miasta (yeralti sehri), które położone są kilka kilkanaście kilometrów od Nevsehiru to na pewno będzie to wycieczka na cały dzień i tam też biorą 20 lirów za wstęp . Z tego co czytam wciąż odkrywane są nowe podziemne tunele będące częścią podziemnego miasta, także nudzić tam się nie da. Na miejscu można wszędzie wypożyczyć skutery, kłady i motory. co ułatwia a zarazem utrudnia zwiedzanie bowiem nie na wszystkie szlaki takim skuterem wjedziesz. My mamy zespół niespokojnych stópek i plecaki wypchane wspomnieniami a nie dolarami więc wybraliśmy trasy alternatywnie dziksze i niedostępne dla dwuśladów.
Kiedy tak truptaliśmy takim szlakiem skąpani w słońcu , zaskakujące było to, że oprócz turystyki pieszej tubylcy uprawiają tam swoje ogródki. Głównie były tam jakieś owocowe drzewka i winorośla. A pośród drzewek koniki, nie były to dzikie mustangi ale piękne konie tureckie. *Ciekawostka: Rumak jak sama nazwa mówi to koń z Rumelii, względnie z Anatolii, a zatem koń turecki. Konie te były uznawane za jedne z najpiękniejszych i były zawsze oznaką luksusu. A wszyscy wiedzą, iż handel końmi  kwitł przez wiele wieków między Imperium Osmańskim a Rzecząpospolitą."Wiadomo, że uchodziły za najszybsze spośród wszystkich koni – i najwytrzymalsze. Zachwycały także delikatną urodą, energią, werwą oraz – co nie najmniej ważne – posłuszeństwem i oddaniem dla swojego jeźdźca. To ostatnie, jak zaświadcza czeski podróżnik Wacław Vratislav – wynikało również z faktu, że Turcy, w przeciwieństwie do ówczesnych mieszkańców chrześcijańskiej Europy, traktowali swoje konie z wielką czułością, nigdy ich nie bijąc i nie kalecząc..."
 ( J.Kobus :"Koń turecki-czyli jaki?").
W drodze powrotnej pożarliśmy kebaba ale takiego z prawdziwego zdarzenia (nie, wcale nie z konia a z barana, choć koninę jadłam raz w życiu ale nie wynikało to ze świadomego wyboru, a z podstępu starego, przebrzydłego Węgra. Konina po węgiersku zwana Lókolbász ).
Nie jestem typowym mięsożercą, eliminuję pochłanianie mięsa na ile się da, bo zwyczajnie mi nie smakuje i zatyka kichę. Ale, żeby kebaba nie zjeść u Turasa w Turcji to chyba grzech ;)
Kebab był pierwsza klasa, obłędny, bo pieczony w piecu opalanym drewnem. Nieodłączoną częścią są ostre papryczki (tur. Aci biber), mocno wypala pape, a taki pożar ugaszamy nie gaśnicą, a tureckim jogurtem (tur. Ayran ). 
Tym razem nie my łapaliśmy auta a one nas. Ludzie byli nas ciekawi i machali do nas przez szyby aut już w mieście, pytając, gdzie tak ciśniemy w 40sto stopniowym upale. I tak właśnie dotarliśmy do Bolu , przewijając się przez auto właściciela największej w Turcji uprawy ziemniaków ( który zaopatrzył nas na stacji benzynowej w wodę i batony.Milusio, co nie?), następny był emerytowany wojskowy, który zabrał nas na obiad i kawę do przydrożnego baru. Z nim jechaliśmy najdłużej ale też najwygodniej, pruł do Ankary do swojej panny, można powiedzieć, że na skrzydłach miłości. Świetnie gadał po angielsku i niemiecku, bardzo inteligentny i sympatyczny facet, podarował mi zdjęcie Ataturka na pamiątkę z krótką dedykacją i do dziś mamy kontakt mailowy ( udało się nam strzelić fotkę razem, patrz album, ostatnia fota ;)
Ostatni kierowca zabrał nas już dosłownie pod samą bramę akademika. To był bardzo równy gość, mieszkał w Ankarze z żoną Polką. Miał bardzo europejski wygląd i sposób bycia. Jechał w nasze strony w interesach. Zajebiście się nam rozmawiało, wspominał, że jego żona nie może sobie poradzić z tęsknotą za krajem i Polacy są bardzo mile widziani w ich domu.Zaprosił nas do siebie i nawet zaproponował pomoc w znalezieniu mieszkania i pracy w Ankarze, gdybyśmy kiedyś przypadkiem zdecydowali się wrócić.Wciąż mam w pamiętniku jego numer telefonu choć pewnie już dawno nieaktualny...nigdy nie sprawdziłam ;p Standardowo nas nakarmił, zatrzymaliśmy się w jakimś przydrożnym barze niedaleko naszych akademików i wcinaliśmy najdłuższą i najlepszą pizzę EVER! (tur. PIDE). Wygląda jak zapiekanka XXXL, a smakuje nieziemsko. Jak dla mnie jedno z najlepszych dań tego kraju.
 Pożegnanie z tym kierowcą było bardzo emocjonalne może dlatego, że podczas tej długiej podróży wpłyneliśmy z nim w rozmowie na ocean tematów bardzo intymnych. Mówił,że bije od nas takie samo ciepłe światło jak od jego żony, które w niej przygasło po wyjeździe z jej kraju. I bał się, że może ją stracić dlatego zaczął uczyć się polskiego, aby być gotowym na powrót z nią do Polszy.
Bo tam dom twój gdzie serce twoje...




Kraina pięknych koni, na szlaku w Narodowym Parku Goreme.
Uchisar-najwyższy punkt widokowy z twierdzy.

All made in Turkey.



Goreme jak z bajki.






Wszyscy mają dziuple! Mam i ja ;D

Taki tam ogródeczek na szlaku z Uchisar do Goreme.







Nazar -złe oko jeszcze inaczej oko proroka. Muzułmanie wierzą , że szczególną mocą rzucania klątwy
 są osoby obdarzone niebieskimi oczami. Szklane oko-amulet ma chronić przed złym urokiem i tyle na temat.

Muminy z doliny ;)


Göreme Açik Hava Müzesi-Naturalne otwarte muzeum w Goreme wspisane na liste UNESCO.
 Na zdjęciu widać jeden z pierwszych chrześcijańskich kościołów.

Dervis-Dolina wielbłąda.

Ręcznie tkane  tureckie dywany w Goreme.


Reklama wyrobów garncarskich , czyli zrób sobie pamiątkę.
Można też odegrać scenkę z filmu "Uwierz w ducha"
z duchem Patricka Swayze ;)https://www.youtube.com/watch?v=265EFivguqA


Kebab u Turasa pierwsza klasa.Uchisar.


Sympatyczny Arab i "czaj time".

Bogato "wyszywane" tureckie dywany ;) handmade in Turkey.




niedziela, 6 listopada 2016

Autostopem przez Turcję cz.2 - Efez , czyli jest pięknie a bywało gównianie ;)

Efez to już Azja mniejsza, położony kilka kilometrów od miasteczka Selcuk,nad rzeką Kajstros.
Efez z Bodrum z związku ze swoją zajebistością został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Za wstęp nas skasują 30 lirów (z kartą muzealną zawsze taniej, bo Efez to takie "open-air museum"). Miliony turystów ze wszystkich stron świata przewija się przez te ziemie, żeby podreptać po marmurowych kamyczkach drogi, która prowadzi m.in. do świątyni Artemidy, jednego z ośmiu cudów świata starożytnego.
Jak na nieszczęście akurat, kiedy moje małe kulapetki podążały tą słynną drogą, wyścieloną marmurem, lunął "deszczyk" i nie dało się ni w mordę jeża zrobić kroku bez szpagatu.
Sandałki miałam , pewnie zjechane maks już od szlajania się no ale bez przesady.
Znalazłam się w "szklanej pułapce". Ludzie, tą drogą nie da się iść w deszczu , czasem myślę,że ten 1km drogi to byłą moja droga krzyżowa. Straciłam dużo czasu kombinując jak ponownie nie zaliczyć gleby a pokonać choć metr tej diabolicznie "świętej" drogi.Jak podróżujesz autostopem to czas liczy się tylko w momencie wschodu i zachodu słońca. Spijasz deszcz z ust, okradasz drzewa ze wszystkiego co jadalne ( pod ręką w drodze do Efezu jest pełno drzew figowych i cytrusowych choć w czerwcu jeszcze niedojrzałe są!)pcha Cię wiaterek kumpla , który ciężko trawi xD i heya do przodu.Ile zobaczysz to twoje ale trzeba złapać autostopa jeszcze przed tym jak zacznie się ściemniać bo później to już jest kaplica. Każdy autostopowicz pod osłoną nocy to seryjny morderca.
Jak się podróżuje autostopem w Turcji?! -Na przypale albo wcale!
W najśmielszych snach mi się nie śniło, że podróżowanie na krzywy ryj po Tureckich
ziemiach będzie tak śmiesznie łatwe poza małymi wyjątkami.Ludzie są niesamowicie otwarci
 na autostopowiczów z Europy.
Pomimo bariery językowej zarażą Cię uśmiechem (bo wszyscy uśmiechamy się w tym samym języku;)😀😀😀 i nie wypuszczą Cię z pustymi rękami i brzuchami. Oczywiście białogłowa o bladym licu działa na nich hipnotyzująco, ale głównie strzelali sobie ze mną fotkę i pozdrawiali słowami 'Allah'a emanet ol" ("Nie bóg Cię prowadzi").

Do Efezu wiozło nas starą ciężarówką dwóch przesympatycznych ziomeczków. Byli tak mili, że zaproponowali nam podwózkę też w drodze powrotnej, bo akurat mieli wracać wieczorem z dostawą.Dostaliśmy od nich numer telefonu i mapę w prezencie, bo strasznie przejęci byli naszym losem. Ale wyszło tak, że zabawiliśmy nieco dłużej, pochłonięci zabawą starożytnymi kamykami,
 zdecydowaliśmy się jeszcze pozwiedzać.W drodze powrotnej dorwaliśmy kierowcę rajdowego. Koleś pociskał ile fabryka dała prosto na Izmir. Był przedstawicielem handlowym jakieś firmy farmaceutycznej i kiedy dojechaliśmy na miejsce, on otworzył bagażnik i zasypał nas prezencikami firmowymi. Dostaliśmy jakieś kubki,długopisy, pełno "painkillerów" i magicznych tabletek na kaca
( a równie dobrze mogły to być tabletki gwałtu , które chciałam puścić z dymem ale mój luby zdecydował się ze sobą wziąć do Polszy! Przetestował na własnej wątrobie i głowie i okazały się odkryciem roku, jako najlepsze tabletki na kaca. Niestety bądź "stety" skończyły się szybko:). Kanapki i dwa browary też dostaliśmy, także bardzo hojny koleś. Była ustawka nawet z nim w jakimś pubie ale zaniemogliśmy ze zmęczenia. Z jednej strony czuliśmy się jak jakieś biedne dzieci z trzeciego świata, a z drugiej tak jakby ktoś nam zapodał masaż z "happy endem";)

Wracając do tematu kultu Artemidy to ciekawostką jest, iż jej imię w języku łacińskim oznacza piołun( arthemisa absthintium) czyli absynt, nazywany kiedyś zieloną wróżką. No bo właśnie ta cała Artemida to była taka żelazna dziewica ,strażniczka lasu ,bogini fauny i flory, z tuzinem cycków i  łukiem na polowanka.Podążając dalej tą drogą dojdziemy też do olbrzymiego amfiteatru , który pomieści jak donoszą zwiadowcy ;) do ok.24tys ludków. Robi naprawdę piorunujące wrażenie tym bardziej,że położony jest na wzgórzu i zapewnia bardzo fajne widoczki. Kamienna droga prowadzi również do  z posągami alegorii cnót rzymskich ( jak mądrość i cnota), która podobno była połączona jakimś tajemnym przejściem z burdelem, gdzie jak wierzę studiowano namiętnie topografię "duchową" płci przeciwnej.
Innym ciekawym miejscem są łaźnie , czyli termy rzymskie biblioteki Celsusa zbudowane w I wieku , sąsiadujące z latrynami czyli publicznymi toaletami z podziałem na damskie i męskie.
Te bombowe toalety to podobno strasznie gówniana sprawa była, w związku z gromadzeniem się tam metanu -toalety stawały się miejscem , w którym dosłownie rozsadzało dupę ;)
 Rzymianie jako pierwsi wprowadzili system kanalizacyjny, jednak nie był niezawodny.
Higiena podcierania dupska też była marna. Podobno "bóg" kazał się dzielić, no to podcierali się jednym patykiem . Jak dobrze pamiętam to do dziś w niektórych plemionach czarnego ludu stosowana jest "technika patyka".  Z innych ciekawych i przyjemniejszych miejsc do oglądania będą: Odeon ( taki mniejszy amfiteatr), brama Herkulesa, świątynia Hadriana i jeszcze więcej pięknych, choć zniszczonych przez czas i ludzi kamyczków , ja je nazywam "koścmi przeszłości". Fotki poniżej. AVE!

Ps. Jakość pierwszych fot pozostawia wiele do życzenia no ale aparat zawiódł to musiałam ratować sytuację tureckim telefonem  z wbudowanym strasznie dupnym , archaicznym aparatem, no ale... się lubi co się ma ..O! A tu mają akurat kult fallusa ( czyt. kut.... eee pindola ;)


Fallus wszechobecny jak widać na załączonym obrazu.

Taka fajna knajpka na powietrzu w drodze do Efezu , dywany muszą być !



To nie bobek z doliny muminków tylko mały skrytobójca z doliny deszczowców w ręcznie robionej nieprzemakalnej czapce z worka na śmieci ...bo kobieta musi sobie jakoś radzić w każdych warunkach ;D



Biblioteka Celsusa i inwazja tele-tubisi , fajni bo kolorowo chociaż. Ujęcie całkiem dobre tylko ta jakość beznadziejna.

Bira czyli piwo. No to na zdrowie ( tur. SEREFE!!!)

Kamienna droga prowadząca do dużego amfiteatru, położonego na wzgórzu, już z daleka robi wrażenie.

Amfiteatr na 25tys.istot ziemskich -Zobacz kotku co jest w środku..

Płuca się zapadają z wrażenia, miejscówki vipowskie jak widać mamy:)


Biblioteka Celsusa  -fota w lepszej jakości. Na pierwszym planie jak widać jedna z cnót straciła nie tylko cnotę ale też głowę. A kolumny z marmuru , na bogato.

STAROŻYTNA TECHNIKA BUDOWANIA - taki krótki ale tutorial dla pragnących wiedzieć więcej.

"Wciąż po kanałach szukam twego ciała.." czyli w poszukiwaniu tajnego przejścia do burdello ha ha ;)


Rzymskie latryny czyli koedukacyjne toalety bo w kupie raźniej.

Świątynia i łuk Hadriana przy drodze Kuretów.

Posąg Scholastyki, chrześcijance ( słabą głowę miała dziewczyna;), która ufundowała odrestaurowanie łaźni rzymskich nazwanych później na jej cześć termami Scholastyki.

Droga Kuretów i brama Hadriana z lewej.


Posąg APETH ( z greckiego ARETE) przedstawiający personifikacje cnót moralnych człowieka.

ENNOIA jako alegoria myśli.


Było...
....mineło.



NIKE ( bogini zwycięstwa). Na głowie piękny ma wianek a w rączce gałązkę oliwną... NIKE. JUSI DO IT.

ŁAŹNIE RZYMSKIE zwane TERMAMI SCHOLASTYKI.